piątek, 21 czerwca 2013

Piąty tydzień



Saludos para mis amigos mexicanos que quizàs entran mi blog, pero no entienden ni jota xD
Tak, wiem, dawno nic nie pisałam. Ostatnio był jakiś dziwny okres i nie miałam weny. Teraz jest już 23, a ja obiecałam sobie, że pójdę spać wcześniej… Ale obiecałam sobie też, że napiszę, więc muszę napisać! Choćby króciutko. To wszystko przez to, że zaczęłam wrzucać zdjęcia na facebooka. Dlatego ten post będzie bez zdjęć, zresztą wątpię, że mam czytelnika nie z facebooka, który nie mógłby tam zobaczyć mojego rozrastającego się albumu.
Minął już ponad miesiąc w Monterrey, nie wiem, jak i kiedy. Zdecydowanie za szybko, ponad jedna piąta już za mną, a ja nie czuję, że wykorzystuję mój czas tutaj w pełni. Czasem dzieje się dużo, a czasem nic. Jednocześnie mam tu przecież po prostu normalne życie – chodzę do pracy, gotuję, piorę, robię zakupy – więc trudno oczekiwać, że każdy dzień będzie fascynującą przygodą. Ale na szczęście moje dwie podróże, które planuję – Mexico City i stan Chiapas, nabierają konkretniejszych kształtów. Zdaje się, że mam już kompanów podróży i mniej więcej określone daty, ale nie będę nic zdradzać, żeby nie zapeszać : ). Bądź co bądź, jaram się!
Najważniejszą dla mnie kwestią w moim podsumowaniu miesiąca jest język. Jest lepiej, jest dużo lepiej! Już nie „no, mój hiszpański na pewno się trochę poprawia, uczę się nowych słówek i na pewno rozumiem trochę więcej niż na początku…”. Nie. JEST LEPIEJ. Nie wiem, kiedy dokładnie się to stało, ale w którymś momencie uświadomiłam sobie, że już tak nie stękam, że wypowiadanie przeze mnie zdania są płynniejsze, że już tak nie szukam słów i, co najważniejsze, że ROZUMIEM. Oczywiście nie wszystko, czasem wciąż nic i muszę pytać trzy razy o powtórzenie, ale czuję wielką różnicę w tym, jak się czuję z hiszpańskim, jak się czuję, gdy ktoś do mnie mówi i na ile jestem w stanie nadążać za rozmowami native’ów. A był kryzys, oj, straszny… Powiedzieli mi, że będę śmigać po dwóch tygodniach, jak jeden chłopak z Niemiec i czułam się nieswojo, kiedy po tych dwóch tygodniach poszłam na imprezę i dalej średnio mogłam sobie pogadać. Ale po kolejnych dwóch… co za odmiana! Prawda jest taka, że u każdego to przebiega inaczej i każdy potrzebuje inną ilość czasu. Jak się cieszę! Już nie czuję się jak tuman : ).
Kolejna rzecz to gorąc. Myślałam, że do tego nigdy się nie przyzwyczaję, bo upały generalnie znoszę źle. A tu niespodzianka… Przestały mi aż tak przeszkadzać. Oczywiście jest mi gorąco, ale jestem w stanie funkcjonować i nie męczy mnie to specjalnie. Dobrze, że się trochę oswoiłam, bo w lipcu i sierpniu może tu być nawet 45 stopni… A Wy narzekacie na upały w Polsce, buahaha ;P.
Dzisiaj z moją nową współlokatorką z Polski (o imieniu… tadam, tadam, Kasia) nie poszłyśmy do biura, tylko wysłali nas do pomocy przy innym programie, w ramach którego dostarczana jest żywność dla ubogich. Najpierw pomagałyśmy przy selekcji warzyw i owoców (czyt. odkrawanie zgniłych części), a potem pojechałyśmy towarzyszyć dostawie do społeczności lokalnych. Przy okazji dostałyśmy od szefa zadanie, które mi nijak nie przypasowało, bo polegało na nawiązaniu wyreżyserowanego kontaktu i przeprowadzeniu wyreżyserowanej rozmowy, czyli coś czego nienawidzę… Najpierw miałyśmy pogadać z młodymi Meksykanami, którzy pomagają w AMMAC, bo muszą, a niekoniecznie chcą (tego wymaga program ich szkoły) i zatrząść ich światopoglądem opowiadając, dlaczego zdecydowałyśmy się przyjechać na inny kontynent, żeby pracować za darmo. No pięknie. A potem w społecznościach lokalnych nawiązać ciepłe stosunki, dowiedzieć się o nich jak najwięcej, a najlepiej to jeszcze sprawić, żeby zaprosili nas do siebie do domu! O ile to pierwsze jakoś wyszło, to drugie nie było na moje siły. Zdecydowanie wolałam przebierać cebule i sałaty. Tak, wiem, wyzwanie, przełamywanie siebie i inne pierdoły. Może następnym razem. Zobaczymy, co przyniosą kolejne dni, tygodnie i miesiące, ale wiem, że muszę wykorzystać je bardziej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz