Znacie
to uczucie, kiedy energia w Waszym życiu nie płynie? Kiedy rzeka życia jakby
zatrzymała się w miejscu przytrzymywana przez niewidzialną tamę, a woda zamiast
pędzić naprzód, kotłuje się w jednym miejscu, stając się mętna i zatęchła? Nic
specjalnego się wtedy nie dzieje i nie chce się dziać, mimo Waszych najszczerszych
chęci i działań. Wszystkie podejmowane kroki napotykają na ścianę oporu. Nic
nie klei się do siebie, wszystko się jakoś rozłazi, ludzie nie podłapują
Waszych pomysłów i nic i nikt nie współpracuje. Nic nie posuwa się naprzód, nic
się nie dzieje, a Wasza frustracja narasta, bo nie rozumiecie dlaczego i jak to
zmienić. Z jakichś powodów strumień energii płynącej przez Wasze życie nie może
posuwać się dalej. Może dlatego, że za bardzo chcecie i za bardzo się staracie?
Może trzeba dać jej przestrzeń, aby działała jak chce? Nie zawsze jest jasne,
dlaczego, ale jeśli nie wiadomo, co zrobić, najlepiej po prostu zdać sobie z
tego sprawę i przeczekać. Ja swoje przeczekałam i energia znów płynie. I
czuję... że tu stać się może coś dobrego : ). Dość powiedzieć, że za trzy
tygodnie najprawdopodobniej jadę do Chiapas, a za miesiąc do Mexico City. Daty
praktycznie wybrane i został tylko krok do kupienia biletów. A poza tym...
zobaczymy, co jeszcze się może stać.
Pewnie
czekacie, aż opowiem Wam milion ciekawostek o tym, jacy są Meksykanie i jak ich
kultura różni się od naszej? Cóż, nigdy nie byłam jakoś specjalnie dobra w
szukaniu różnic między ludźmi, krajami czy kulturami i nigdy mnie to specjalnie
nie kręciło. Oczywiście widzę różnice, ale gdy ktoś mnie o to pyta, zazwyczaj
muszę się zastanowić, żeby wymienić więcej niż dwie-trzy. Poza tym wzbudza to
we mnie zawsze uczucie, jakbym tworzyła podziały, jakbym wskazywała palcem i
mówiła „oni są inni”, jakbym zasiewała w umysłach ludzi fałszywy obraz. Zawsze
myślałam, że nie widzę tych róznic, bo jestem mało spostrzegawcza i analityczna.
Teraz wydaje mi się, że może nie zwracam na to uwagi, bo to po prostu nie jest
dla mnie ważne. Po podróżach, które odbyłam i spędzeniu miesięcy w innych
krajach stwierdzam, że bardziej ciekawe jest to, jak ludzie wewnątrz są do
siebie podobni, mimo wychowania w innej kulturze tysiące kilometrów dalej. Czują
to samo, chcą tego samego, nie cierpią tego samego, śmieją się z tego samego. Jest
to dla mnie w jakiś sposób niesamowite, że po drugiej stronie globu spotykam
ludzi z poczuciem humoru tak podobnym do mojego. Od których dzieli mnie niby
bariera językowa, bo nie może porozmawiać całkiem swobodnie, ale rozumiemy się
i wiemy, że nadajemy na tych samych falach. A to, że oni lubią jalapeños, ale
pewnie nie przełknęliby ogórków kiszonych? To, że kierowcy jeżdzą jak wariaci i potrafią się nie zatrzymać nawet jak stoisz na środku ulicy? To, że ludzie grzecznie ustawiają się w
kolejce do autobusu, do którego Polacy pchali by się jeden przez drugiego? Nawet
to, że są bardziej otwarci w kontaktach i zapraszają cię do domu ledwo cię
poznawszy? To wszystko tylko powierzchnia, coś, żeby zwieść oko i umysł, ale koniec
końców – nieistotne.
To niby
takie oczywiste i po co o tym pisać, ale kto, poza tym, że niby to WIE, stosuje
tę wiedzę w swoim życiu, 24/7, 365 dni w roku? Ja też niestety nie, bo od
teorii do praktyki droga wciąż długa. Przykro mi patrzeć, jak w ostatnim czasie
podziały między ludźmi w moim kraju wydają się zaostrzać, przynajmniej na
płaszczyźnie prawo-lewo. I nie mówię o tych na górze, mówię o wszystkich, z
obydwu stron. W kółko wszelakie epitety i wzajemnie odmawianie sobie
inteligencji. Pobudka! Teraz!
Resztę
niech dopowie kto inny. Jak mogłam tak długo go nie doceniać??