Saludos para mis amigos mexicanos que quizàs entran mi blog, pero no entienden ni jota xD
Tak, wiem,
dawno nic nie pisałam. Ostatnio był jakiś dziwny okres i nie miałam weny. Teraz
jest już 23, a
ja obiecałam sobie, że pójdę spać wcześniej… Ale obiecałam sobie też, że
napiszę, więc muszę napisać! Choćby króciutko. To wszystko przez to, że
zaczęłam wrzucać zdjęcia na facebooka. Dlatego ten post będzie bez zdjęć,
zresztą wątpię, że mam czytelnika nie z facebooka, który nie mógłby tam zobaczyć
mojego rozrastającego się albumu.
Minął już
ponad miesiąc w Monterrey, nie wiem, jak i kiedy. Zdecydowanie za szybko, ponad
jedna piąta już za mną, a ja nie czuję, że wykorzystuję mój czas tutaj w pełni.
Czasem dzieje się dużo, a czasem nic. Jednocześnie mam tu przecież po prostu
normalne życie – chodzę do pracy, gotuję, piorę, robię zakupy – więc trudno
oczekiwać, że każdy dzień będzie fascynującą przygodą. Ale na szczęście moje
dwie podróże, które planuję – Mexico City i stan Chiapas, nabierają konkretniejszych
kształtów. Zdaje się, że mam już kompanów podróży i mniej więcej określone
daty, ale nie będę nic zdradzać, żeby nie zapeszać : ). Bądź co bądź, jaram
się!
Najważniejszą
dla mnie kwestią w moim podsumowaniu miesiąca jest język. Jest lepiej, jest
dużo lepiej! Już nie „no, mój hiszpański na pewno się trochę poprawia, uczę się
nowych słówek i na pewno rozumiem trochę więcej niż na początku…”. Nie. JEST
LEPIEJ. Nie wiem, kiedy dokładnie się to stało, ale w którymś momencie
uświadomiłam sobie, że już tak nie stękam, że wypowiadanie przeze mnie zdania
są płynniejsze, że już tak nie szukam słów i, co najważniejsze, że ROZUMIEM.
Oczywiście nie wszystko, czasem wciąż nic i muszę pytać trzy razy o
powtórzenie, ale czuję wielką różnicę w tym, jak się czuję z hiszpańskim, jak
się czuję, gdy ktoś do mnie mówi i na ile jestem w stanie nadążać za rozmowami
native’ów. A był kryzys, oj, straszny… Powiedzieli mi, że będę śmigać po dwóch
tygodniach, jak jeden chłopak z Niemiec i czułam się nieswojo, kiedy po tych dwóch
tygodniach poszłam na imprezę i dalej średnio mogłam sobie pogadać. Ale po
kolejnych dwóch… co za odmiana! Prawda jest taka, że u każdego to przebiega
inaczej i każdy potrzebuje inną ilość czasu. Jak się cieszę! Już nie czuję się
jak tuman : ).
Kolejna rzecz
to gorąc. Myślałam, że do tego nigdy się nie przyzwyczaję, bo upały generalnie
znoszę źle. A tu niespodzianka… Przestały mi aż tak przeszkadzać. Oczywiście
jest mi gorąco, ale jestem w stanie funkcjonować i nie męczy mnie to
specjalnie. Dobrze, że się trochę oswoiłam, bo w lipcu i sierpniu może tu być
nawet 45 stopni… A Wy narzekacie na upały w Polsce, buahaha ;P.
Dzisiaj z moją
nową współlokatorką z Polski (o imieniu… tadam, tadam, Kasia) nie poszłyśmy do
biura, tylko wysłali nas do pomocy przy innym programie, w ramach którego
dostarczana jest żywność dla ubogich. Najpierw pomagałyśmy przy selekcji warzyw
i owoców (czyt. odkrawanie zgniłych części), a potem pojechałyśmy towarzyszyć
dostawie do społeczności lokalnych. Przy okazji dostałyśmy od szefa zadanie,
które mi nijak nie przypasowało, bo polegało na nawiązaniu wyreżyserowanego
kontaktu i przeprowadzeniu wyreżyserowanej rozmowy, czyli coś czego nienawidzę…
Najpierw miałyśmy pogadać z młodymi Meksykanami, którzy pomagają w AMMAC, bo
muszą, a niekoniecznie chcą (tego wymaga program ich szkoły) i zatrząść ich
światopoglądem opowiadając, dlaczego zdecydowałyśmy się przyjechać na inny
kontynent, żeby pracować za darmo. No pięknie. A potem w społecznościach
lokalnych nawiązać ciepłe stosunki, dowiedzieć się o nich jak najwięcej, a
najlepiej to jeszcze sprawić, żeby zaprosili nas do siebie do domu! O ile to
pierwsze jakoś wyszło, to drugie nie było na moje siły. Zdecydowanie wolałam
przebierać cebule i sałaty. Tak, wiem, wyzwanie, przełamywanie siebie i inne
pierdoły. Może następnym razem. Zobaczymy, co przyniosą kolejne dni, tygodnie i
miesiące, ale wiem, że muszę wykorzystać je bardziej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz