Każdy nowy dzień tutaj jest
niespodzianką ;P. Mieszkam w pokoju, który znajduje się na tyłach biura
organizacji AMMAC, dla której pracuję, a reszta pomieszczeń (kuchnia, pralnia)
są wspólne ze wszystkimi ludźmi, którzy się tu kręcą. W związku z tym każdego
dnia coś znika albo niespodziewanie przybywa. Dzisiaj na przykład szukałam
miski, żeby zrobić pranie i okazało się, że została użyta jako suszarka do
naczyń. Do tego robienie pranie oznacza zawsze przekładanie z suszarki/z
pralki/z umywalki stosów pomarańczowych koszulek AMMAC-u, które dają wszystkim
wolontariuszom. Tak, ja też mam. W pomieszczeniu, które służy jako pralnia, od jakiegoś tygodnia
stoi (leży?) piñata (http://pl.wikipedia.org/wiki/Piniata) przedstawiająca
Dzwoneczek z Piotrusia Pana. Niestety do dzisiaj nie dowiedziałam się,
dlaczego. Naczynia myjemy proszkiem do prania rozpuszczonym w wodzie w kubku po
jogurcie. Raz kiedy chciałam zrobić pranie, akurat postanowili kupić środek do
mycia naczyń, więc dla równowagi uprałam ubrania w proszku do mycia naczyń.
Jedzenie – o, to jest temat
rzeka! AMMAC codziennie dostaje stosy warzyw, owoców i chleba, które potem
rozdaje potrzebującym. Ja i moja współlokatorka, Daniela z Kolumbii, możemy
sobie codziennie brać z tego, co chcemy. W praktyce wygląda to tak, że kiedy
przychodzimy późnym popołudniem z pracy (pracujemy w innym biurze) nie ma już
prawie nic i pierwszym, co robię, jest udanie się na poszukiwanie tego, co zostało
po innych albo w przypływie geniuszu pomyśleli, żeby nam zostawić. Miejsce
poszukiwań nr 1 – duża, śmierdząca lodówka w kuchni. Każdy może brać z niej, co
chce, a są tam cuda-niewidy, tylko niekoniecznie to, co akurat potrzebujesz.
Teraz mamy chyba dwie papaje, tortille (oczywiście), truskawki drugiej
świeżości (norma), chyba jeszcze kaktusa (jadalnego), dużo żarcia dla psa
(pilnuje nas w nocy) i nie pomnę, co jeszcze, a nie chce mi się teraz wstawać,
żeby sprawdzić. Miejsce poszukiwań nr 2 – całe biuro i porozrzucane po nim skrzynki
i worki, w których najczęściej znajdują się bułki albo drożdżówki (akurat tego
jest zawsze pod dostatkiem). Jeśli do tej pory nie znajdę warzyw i owoców,
udaję się do garażu, który służy też jako magazyn i najczęściej o tej porze
jest już zamknięty, więc muszę prosić szefa (który mieszka naprzeciwko) o
otworzenie. Większość tego, co się tam znajduje o tej porze, jest już drugawej świeżości,
ale zawsze wygrzebię coś, co dobrze wygląda. Aczkolwiek na co trafisz – nigdy
nie wiesz. Dziś np. wzięłam ogórka i dwie cukinie. Jakiś tydzień temu
zostawili nam skrzynię warzyw i owoców i było fajnie, ale potem chyba zapomnieli to powtórzyć.
Dwa razy się upominałam, muszę upomnieć się bardziej. Co prawda dostajemy raz
na tydzień 350 pesos, ale to tylko ok. 100 złotych i jakaś jedna trzecia idzie
na dojazdy do pracy.
Teraz zaczęła się jeszcze zabawa
pt. „Ile sprzętów na raz może być włączonych zanim pójdą bezpieczniki?”.
Wcześniej nie działo się nic, ale nagle przez ostatnie dwa dni spaliły się trzy
razy, z czego ostatni raz minionej nocy i musiałyśmy spać bez klimatyzacji (a
jest cholernie duszno), a rano myć się po ciemku. Niestety to właśnie owa
klimatyzacja najbardziej obciąża system elektryczny. Mają go wymienić na
dniach, ale na razie chodzi na raz tylko jedna z dwóch naszych lodówek i
wyłączamy klimatyzację na czas robienia prania.
Poza tym moja komórka (albo sieć)
zwariowała i wczorajszego smsa od znajomego „Aqui te espero” (Czekam tu na
Ciebie) dostałam kilkanaście razy, od wczorajszego wieczora do dzisiejszej
godziny 12, bo wtedy przyszedł (na razie) ostatni. Gdy tylko weszłam dziś do
biura, powiedziałam owemu znajomemu, że bardzo mu dziękuję, ale żeby już na mnie nie czekał.
Cóż, przynajmniej nie jest nudno
i jest o czym pisać oraz śmiać się z Danielą ;P.
Pora spać, bo jutro ostatnia Saturday
School przed wakacjami!
Macie tam psaaaaa?! :D Jaaa, ale super!
OdpowiedzUsuńTak, dobermana, kochany jest : ) Ale w ciągu dnia siedzi za płotem, tylko w nocy mamy go w patio.
OdpowiedzUsuń