czwartek, 4 lipca 2013

Que pedo bato, czyli język ludzi ulicy



                W poprzednim poście pisałam o dwóch ulicznych wytwórcach i sprzedawcach biżuterii, którzy zabrali nas na piwo i uczyli meksykańskich kolokwializmów. Przykłady: simon zamiast , nariz zamiast nada, bato jako określenie chlopaka i mora jako określenie dziewczyny. Wczoraj okazało się, że niekoniecznie są to słowa, które powinnyśmy używać, bo tak mówią w Meksyku ludzie z najniższej „klasy”. Jako filolog od razu zaczęłam się zastanawiać, czy w języku polskim mamy słowa i zwroty (dobra, pomijając grysperę), które używają tylko ludzie bez wykształcenia? Mi nie przychodzi do głowy żadne, macie jakieś pomysły? Bo co jak co, ale klną wszyscy, tylko że w różnym natężeniu i sytuacjach. Różnice językowe przejawiają się u nas raczej w bogactwie słownictwa i intonacji.
Przejdźmy do części socjologicznej. Od razu zaznaczam, że wszystko co tu teraz napiszę to informacje od jednej osoby. Kolega, który z nami rozmawiał przedstawił nam podział meksykańskiej populacji, a zarazem języka na trzy grupy: profesjonalna/wykształcona, tzw. normalna oraz, powiedzmy, niska. Do tej trzeciej należą nasi nowi znajomi – niewykształceni ludzie, parający się prostymi zawodami, np. sprzedażą uliczną. Powiedział, że są to zazwyczaj bardzo dobrzy, fajni ludzie, z którymi nieźle się rozmawia, ale nie należy wchodzić z nimi w bliższe relacje, tj. nie dawać im swojego telefonu, facebooka, a tym bardziej adresu. Przynajmniej jeśli jest się obcokrajowcem, bo dla nich taka znajomość to nie lada gratka i jak raz się przyczepią, to nie dadzą spokoju. Będą chcieli być twoimi przyjaciółmi, pokazać ci miasto i zasypią cię wiadomościami. Cóż, z tego, co obserwuję, to niestety prawda. Od tego, któremu dałam numer, dostałam już chyba z 6 wiadomości, mimo że na ostatnie trzy nie odpisałam. Ostatnia była zresztą pełnym żalu pytaniem, czemu nie odpowiadam. Drugi przez cały dzień pisze do mojej współlokatorki na facebooku chociaż ona mówi mu, że musi popracować, zrobić kolację itp. i żeby porozmawiali później. Nieodpisywanie nie pomaga, on dalej swoje. Podobnie było z innym „znajomym”, który zaczepił mnie kiedyś, gdy szłam ulicą, koniecznie musiał iść ze mną do sklepu, po drodze pokazał mi swój dom i psa, a potem pytał, czy możemy być przyjaciółmi i chciał ode mnie telefon, żeby się ze mną umówić i pokazać mi miasto (tak jakby mi tu zostało jeszcze wiele do zobaczenia... sorry, ale mekka turystyki to to nie jest). Całe szczęście pod moim domem spotkaliśmy mojego szefa i to spławiło owego „znajomego” zanim zdążyłam dać mu mój numer albo wymyślić wymówkę, żeby tego nie robić. Dochodzą jeszcze przypadki, które opisałam w poprzednim poście. Z kolei nasz kolega opowiedział o Portuglaczyku, który był tu w zeszłym roku, poznał cztery Meksykanki, nieopatrznie dał im swoje dane, dzięki czemu dostawał potem średnio jednego smsa na godzinę, aż w końcu przyszły pod jego dom. Nasz znajomy dodał ponadto, że ci ludzie będą niestety kłamać po to, żeby wydawać się fajniejsi, żebyś ich polubił i żeby być bliżej ciebie. Na to też niestety mam przykład z życia wzięty, bo ten natrętny facebookowicz twierdzi, że studiuje mechatronikę, a nie zna mapy Meksyku i jest na bakier z ortografią.
                Ok, dobra, już wiem, że mam bardziej uważać. Ale w dalszym ciągu najbardziej uderza mnie ten podział. Czy w Polsce między ludźmi wykształconymi a niewykształconymi istnieje taka niewidzialna bariera czy ja jestem jakaś ślepa?? Nie mówię o bezdomnych, tzw. żulach itd., ale o zwykłych pracujących ludziach, np. sprzedających biżuterię na ulicy jak owi znajomi. Od kierowcy autobusu dzisiaj też usłyszałam simon, więc rozumiem, że on chyba też wchodzi do tej „klasy”. I pewnie kasjerki w sklepie, taksówkarze, że o sprzątaczkach nie wspomnę. Co to w ogóle za jakiś niewypowiedziany system kastowy?? „Można z nimi rozmawiać, jest fajnie, ale nie dawaj im numeru telefonu, bo to kłamcy i nie dadzą ci spokoju”. Ok, jak napisałam wyżej, chyba nie można ująć temu stwierdzeniu racji. Ale, ale... jak to? Jak w ogóle można taką część społeczeństwa nazywać ONI, wrzucać do jednej szuflady, narysować między sobą a NIMI linię i trzymać się od NICH na dystans? Nie wiem, czy dobrze potrafię opisać swoje zdziwienie i nie wiem, czy mnie rozumiecie, ale nie umiem w wyobraźni przenieść tego zjawiska na na grunt polski, no, nie umiem. Zapytam jeszcze innych Meksykanów o zdanie, bo nie lubię mieć tego typu informacji z jednego źródła i twierdzić, że wiem na pewno.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz