Kilka
koleżanek przed moim wyjazdem poprosiło mnie o przywiezienie im Meksykanina.
Sorry, dziewczyny, ale chyba nie będzie tak łatwo. Samej sobie ciężko coś
znaleźć, a co dopiero na zamówienie... Najgorszy problem to wzrost. Powiedzmy,
że jakaś jedna trzecia jest ode mnie niższa, jedna trzecia mniej więcej tego
samego wzrostu i naciągana jedna trzecia wyższa ode mnie.
Natomiast
zdecydowanie nie ma problemu z ich dostępnością. Problem w tym, że ilość
niekoniecznie idzie w parze z jakością. Gdybym była, delikatnie mówiąc,
niewybredna, a przy tym nieostrożna, żeby nie powiedzieć głupia, to pewnie
miałabym już za sobą z dziesięć kolacji czy wyjść na kawę i to każdą z kim
innym. Był już studenciak z metra, który przez 10 minut przyglądał się, jak
uczę się słówek i przeglądam przewodnik po czym popukał mnie w ramię pytając
„No eres de aquì?” („Nie jesteś stąd?”), a potem zadzwonił do mojej pracy pod
pretekstem zapytania o ekspres do kawy i chciał zdobyć mojego facebooka. Potem
w jeden dzień najpierw był studenciak, tym razem szkoły wieczorowej oraz
policjant na wakacjach, który pomógł mi znaleźć wejście do metra. Jeden chciał
mnie zabrać na kawę, drugi na kolację. Obydwaj niscy, do tego policjant po
trzydziestce. Nie wspominając o innych naprawdę beznadziejnych przypadkach, nad
którymi nie będę się tutaj rozwodzić oraz o trąbiących samochodach. Nie piszę
tego bynajmniej, żeby się chwalić, jakie mam powodzenie, bo po pierwsze wynika
ono z tego, że jestem biała i mam jasne włosy, a po drugie, jak mówiłam, ilość
niekoniecznie idzie w parze z jakością, a jednak stawiam na to drugie. Myślę,
że to po prostu doświadczenia każdej białej dziewczyny w takim kraju. A jeśli wreszcie trafi się ktoś sensowny wśród tego smagłego tłumu, to może się okazać, że będzie miał jasne oczy i może nawet
niezbyt meksykańskie korzenie. I w przeciwieństwie do powyższych nie będzie wykazywał większego zainteresowania.
Ale trzeba im
przyznać, że są dżentelmenami, nawet trochę większymi niż w Polsce. Otwieranie
drzwi, płacenie za kobietę i inne takie duperele, miłe to, zwłaszcza jak się wychowało
w takiej kulturze. Jak sobie przypomnę Finlandię, gdzie faceci pchają się
pierwsi w drzwiach…
Pomijając
(niedoszłe) relacje bardziej matrymonialne, wczoraj idąc z moją współlokatorką do muzeum
zatrzymałyśmy się przy ulicznym „stoisku” (dwie płachty na ziemi) z ręcznie
wykonaną biżuterią. Po poprzeglądaniu asortymentu i pogaduszkach ze
sprzedającymi chłopakami zostałyśmy zaproszone na regionalne piwo. No i w sumie
czemu nie, byłyśmy dwie, a oni nie sprawiali wrażenia, jakby chcieli od nas
czegoś więcej poza owym wyjściem na piwo. No i było zabawnie, nie powiem,
uczyli nas meksykańskich kolokwializmów i slangu, jeden z nich nie wiedział,
gdzie na mapie Meksyku znajduje się region, z którego pochodzi (i chyba w ogóle
za bardzo nie wiedział, jak wygląda mapa Meksyku), a jak szliśmy na taksówkę to
przedstawiali nas wszystkim ulicznym sprzedawcom, którzy wychodzą z podziemia
chyba dopiero po zmierzchu. Teraz chcą nas wyciągnąć na wyprawę autostopem do
malowniczego miasteczka położonego w górach, żeby jeździć konno, polować (o, co
to, to nie) i żuć jakieś meksykańskie rozweselacze. Brzmi czadersko i niby no
risk no fun, ale bez przesady. Czasem się nudzę, ale czasem jak się zacznie
dziać…
Miałam dodawać zdjęcia, ale nie bardzo mam co dodać, więc niech będzie z przypadkowymi chłopakami, którzy weszli na moje zdjęcie. I, o dziwo, nie byli niscy! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz