W
poprzednim poście pisałam o dwóch ulicznych wytwórcach i sprzedawcach
biżuterii, którzy zabrali nas na piwo i uczyli meksykańskich kolokwializmów.
Przykłady: simon zamiast sì, nariz
zamiast nada, bato jako określenie chlopaka i mora
jako określenie dziewczyny. Wczoraj okazało się, że niekoniecznie są to słowa,
które powinnyśmy używać, bo tak mówią w Meksyku ludzie z najniższej „klasy”. Jako
filolog od razu zaczęłam się zastanawiać, czy w języku polskim mamy słowa i
zwroty (dobra, pomijając grysperę), które używają tylko ludzie bez
wykształcenia? Mi nie przychodzi do głowy żadne, macie jakieś pomysły? Bo co jak co, ale klną
wszyscy, tylko że w różnym natężeniu i sytuacjach. Różnice językowe przejawiają
się u nas raczej w bogactwie słownictwa i intonacji.
Przejdźmy do
części socjologicznej. Od razu
zaznaczam, że wszystko co tu teraz napiszę to informacje od jednej osoby.
Kolega, który z nami rozmawiał przedstawił nam podział meksykańskiej populacji,
a zarazem języka na trzy grupy: profesjonalna/wykształcona, tzw. normalna oraz,
powiedzmy, niska. Do tej trzeciej należą nasi nowi znajomi – niewykształceni
ludzie, parający się prostymi zawodami, np. sprzedażą uliczną. Powiedział, że
są to zazwyczaj bardzo dobrzy, fajni ludzie, z którymi nieźle się rozmawia, ale
nie należy wchodzić z nimi w bliższe relacje, tj. nie dawać im swojego
telefonu, facebooka, a tym bardziej adresu. Przynajmniej jeśli jest się
obcokrajowcem, bo dla nich taka znajomość to nie lada gratka i jak raz się
przyczepią, to nie dadzą spokoju. Będą chcieli być twoimi przyjaciółmi, pokazać
ci miasto i zasypią cię wiadomościami. Cóż, z tego, co obserwuję, to niestety
prawda. Od tego, któremu dałam numer, dostałam już chyba z 6 wiadomości, mimo
że na ostatnie trzy nie odpisałam. Ostatnia była zresztą pełnym żalu pytaniem,
czemu nie odpowiadam. Drugi przez cały dzień pisze do mojej współlokatorki na
facebooku chociaż ona mówi mu, że musi popracować, zrobić kolację itp. i żeby
porozmawiali później. Nieodpisywanie nie pomaga, on dalej swoje. Podobnie było
z innym „znajomym”, który zaczepił mnie kiedyś, gdy szłam ulicą, koniecznie
musiał iść ze mną do sklepu, po drodze pokazał mi swój dom i psa, a potem
pytał, czy możemy być przyjaciółmi i chciał ode mnie telefon, żeby się ze mną
umówić i pokazać mi miasto (tak jakby mi tu zostało jeszcze wiele do
zobaczenia... sorry, ale mekka turystyki to to nie jest). Całe szczęście pod
moim domem spotkaliśmy mojego szefa i to spławiło owego „znajomego” zanim
zdążyłam dać mu mój numer albo wymyślić wymówkę, żeby tego nie robić. Dochodzą
jeszcze przypadki, które opisałam w poprzednim poście. Z kolei nasz kolega
opowiedział o Portuglaczyku, który był tu w zeszłym roku, poznał cztery Meksykanki,
nieopatrznie dał im swoje dane, dzięki czemu dostawał potem średnio jednego
smsa na godzinę, aż w końcu przyszły pod jego dom. Nasz znajomy dodał ponadto,
że ci ludzie będą niestety kłamać po to, żeby wydawać się fajniejsi, żebyś ich
polubił i żeby być bliżej ciebie. Na to też niestety mam przykład z życia
wzięty, bo ten natrętny facebookowicz twierdzi, że studiuje mechatronikę, a nie
zna mapy Meksyku i jest na bakier z ortografią.
Ok,
dobra, już wiem, że mam bardziej uważać. Ale w dalszym ciągu najbardziej uderza
mnie ten podział. Czy w Polsce między ludźmi wykształconymi a niewykształconymi
istnieje taka niewidzialna bariera czy ja jestem jakaś ślepa?? Nie mówię o
bezdomnych, tzw. żulach itd., ale o zwykłych pracujących ludziach, np. sprzedających
biżuterię na ulicy jak owi znajomi. Od kierowcy autobusu dzisiaj też usłyszałam
simon, więc rozumiem, że on chyba też
wchodzi do tej „klasy”. I pewnie kasjerki w sklepie, taksówkarze, że o
sprzątaczkach nie wspomnę. Co to w ogóle za jakiś niewypowiedziany system
kastowy?? „Można z nimi rozmawiać, jest fajnie, ale nie dawaj im numeru
telefonu, bo to kłamcy i nie dadzą ci spokoju”. Ok, jak napisałam wyżej, chyba
nie można ująć temu stwierdzeniu racji. Ale, ale... jak to? Jak w ogóle można
taką część społeczeństwa nazywać ONI, wrzucać do jednej szuflady, narysować
między sobą a NIMI linię i trzymać się od NICH na dystans? Nie wiem, czy dobrze potrafię opisać swoje zdziwienie i nie wiem, czy mnie rozumiecie, ale nie umiem w wyobraźni przenieść tego zjawiska na na grunt polski, no, nie umiem. Zapytam jeszcze innych Meksykanów o zdanie, bo nie lubię mieć tego typu informacji z jednego źródła i twierdzić, że wiem na pewno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz